Iwona Jędruch POŻEGNANIE
Z WOJCIECHEM SIEMIONEM
Kiedyś dźwięczało w Petrykozach, dudniło, tętniło…
Trzeba przyznać, że Wojciech Siemion był nie tylko jednym z
najwybitniejszych przedstawicieli kultury polskiej, lecz miał także niebywałą
siłę sprawczą, skupiając wokół siebie wielu artystów różnych specjalności,
animatorów oraz miłośników sztuki, a także tych, którzy przebywając w pobliżu,
zarażali się czy też ulegali nałogowi bycia z kulturą, nie zaznawszy tego
przedtem, zaś okoliczne dzieci i młodzież miały stworzoną przez Siemiona
niebywałą możliwość wszechstronnego rozwoju… I ja też tam bywałam, grałam, chłonęłam…
W Petrykozach zagrałam po raz ostatni z ciężarem w sercu, w
dniu 7 maja 2010 r po pogrzebie Wojciecha. Byłam tam razem z wieloma innymi,
zaprzyjaźnionymi z Nim osobami… Potem także widywaliśmy się i wspominali,
deklamowali i grali, lecz już nie w dworku, ale w innych miejscach…
Tuż przed Zaduszkami spotkaliśmy się z publicznością w
gronie przyjaciół w gościnnych progach Teatru w Grudziądzu na koncercie wspomnieniowym
ZADUSZKI pamięci Wojciecha Siemiona. Siedzieliśmy na scenie patrząc w jej głąb,
gdzie punktem kulminacyjnym przepięknej, jesiennej, znakomicie oświetlonej
scenografii był ekran, na którym w trakcie koncertu wyświetlano fragmenty filmów
i zdjęcia Siemiona i dworku w Petrykozach. Szczególny, niepowtarzalny nastrój,
jaki wtedy nastąpił, wywołał w nas wszystkich bardzo żywe wspomnienia czasu
uprzedniego, już zamkniętego, zatrzaśniętego… czy na zawsze? Trudno powiedzieć,
życie bywa nieprzewidywalne. Największe
wrażenie wywarło na mnie wielkie zdjęcie dworku od strony ganku oświetlonego porannym
słońcem. W tej magicznej chwili było bardzo cicho i statycznie, wprost nieprawdopodobnie
i trudno to było przyjąć za fakt, ponieważ za życia Wojtka taka sytuacja byłaby
niemożliwa, gdyż tam się działo ciągle i działo, bardzo dużo i bardzo twórczo.
Więc poczułam to tak, jakbyśmy zostali
przeniesieni w jakąś rzeczywistość odwrotną, równoległą, jakby wymyśloną…
a jednak prawdziwą. Uległszy niezwykłemu nastrojowi wstałam trzymając w dłoni muszlę przez którą po
chwili śpiewałam, wtórując dźwiękom walca Jolanty Mórawskiej, granego przez nią
na fortepianie. To była nasza pożegnalna improwizacja powstała pod wpływem tego
szczególnego, niepowtarzalnego momentu, wykonana przez nas ze łzami w oczach i ze wspomnieniem Siemiona
w duszy. Siemiona aktora, artysty, człowieka, twórcy, kreatora i Jego siły
sprawczej tak wielkiej, że nie do przecenienia, Jego mistrzostwa.
Oczyma wyobraźni zobaczyłam też twarz nieobecnej tego
wieczoru Barbary Kasper-Siemion, towarzyszącej wiernie wielkiemu aktorowi w
ostatnich latach Jego życia. To wszystko było bardzo trudne, lecz także
oczyszczające. Gdyż wtedy we wnętrzu każdego z nas domknęło się coś bardzo ważnego, zamknął się jakiś etap
życia, nie tylko w wymiarze artystycznym.
W tym wspomnieniowym koncercie, który odbył
się 29 października 2011 r. w Teatrze w Grudziądzu miałam przyjemność wystąpić
u boku znakomitych aktorów: Joanny Kasperskiej, Belli Olejnik i Stanisława
Jaskułki, poety Józefa Plessa oraz pianistki Jolanty Mórawskiej. Naszym
działaniom znakomicie patronowała Pani Dyrektor Teatru w Grudziądzu Anna Janosz
wraz z zespołem.
Iwona Jędruch
Bez korzeni nie ma
skrzydeł (M&S nr 10, 2007)
WOJCIECH EICHELBERGER, dyrektor Instytutu Psychoimmunologii w Warszawie. Stypendysta Instytutu Psychoterapii Gestalt w Los Angeles i Zen Center of Rochester. Autor i współautor wielu popularnych książek z pogranicza psychologii, antropologii i duchowości, m.in.: "Jak wychować szczęśliwe dzieci", "Pomóż sobie daj światu odetchnąć", "Kobieta bez winy i wstydu", "Zdradzony przez ojca", "Siedem boskich pomyłek", "Ciałko", "Zatrzymaj się", "Alchemia Alchemika", "Krótko mówiąc", "Dobra miłość". Współtwórca programów telewizyjnych:"Okna", "Być tutaj", "Nocny Stróż".
Rozmowę z Wojciechem
Eichelbergerem prowadzi Iwona Jędruch.
IJ. Przełomy w życiu
dokonują się we wnętrzu każdego człowieka, najczęściej w wyniku kryzysu. Temat
ten wydaje mi się intrygujący, a zarazem niebywale potrzebny wszystkim.
WE.
Przełomy są ważną i korzystną
okolicznością w życiu każdego człowieka, choć z reguły bolesną. Bowiem
przełom wewnętrzny dokonuje się na ogół
w rezultacie cierpienia, Ale wielkie
szczęście, również umożliwia
transformację. W każdym razie jest
to sytuacja, wymagająca od nas zmiany wewnętrznej konstrukcji tak aby zasymilowanie nadzwyczajnej energii
nadzwyczajnych wydarzeń stało się możliwe. Coś się dzieje w naszym
życiu, los przynosi coś wymagającego, pojawia się jakaś nowa
energia i musimy się zdobyć na to by poddać się jej, wykorzystać cały
jej potencjał - nie trzymać się kurczowo
znanego lecz otworzyć się i pójść
za tym, wykorzystać przychylny wiatr. To
nie jest łatwe. Wielu z nas zamyka się na energię przełomu i zamiast się jej
poddać, buduje dodatkowe fortyfikacje wewnętrzne, mające sprawić, że nic się
nie zmieni. Efekt jest taki, że zamiast
się rozwijać, cofamy się i zaczynamy żyć w twierdzy odgradzającej nas od ludzi
i świata. Choć może tak być, że życie
skłoni nas do czasowej izolacji, by
uporządkować się wewnętrznie. Jest to wtedy twórcza izolacja pozwalająca na
powrót do świata jako mniej lub bardziej odmieniona osoba..
IJ. Z tego wynika, że
zewnętrzne przyczyny wyzwalające wewnętrzne przełomy, powodują potrzebę
dalszych działań, albo odosobnienia, czy ciszy wewnętrznej...
WE.
Tak, czasami warto podjąć psychoterapię, albo wejść na jakąś inną ścieżkę
rozwoju wewnętrznego. Możliwości jest wiele.
Warto poszukiwać sposobów głębokiego zasymilowania energii przełomowego
wydarzenia. Jest wielu dobrze wyszkolonych, dojrzałych terapeutów, którzy przeszli własną terapię. Można im ufać.
To dobrzy towarzysze podróży, czujni nawigatorzy, nie pozwalający
na jazdę w odwrotną stronę, niż ta gdzie popchnął nas
impuls ku zmianie. Nie można jednak przeceniać ich roli. Terapeuta jest tylko akuszerką, pilnuje,
żeby poród się udał.
IJ. Jeżeli człowiek
potrzebujący pomocy w kryzysie podszedłby do tego w ten sposób: idę do
terapeuty jak do towarzysza, który będzie akuszerką mojego rozwoju, to na pewno
znacznie większa ilość osób korzystałaby z tego. Ludzie boją się też, że
psychoterapeuta będzie matką, czy ojcem, a więc osobą karzącą i nakazującą.
WE. Podczas
psychoterapii powtarzają się wątki i relacje wniesione do niej z dzieciństwa, z relacji z rodzicami lub
innymi ważnymi osobami. Czasami te wątki są
bardzo uporczywe i rozbudowane. Tak czy owak stają się okazją do zintegrowania doświadczeń, które nas kiedyś ukształtowały i
nadal kształtują nasze relacje z ludźmi. Terapeuta musi wtedy cierpliwie i świadomie znosić
przeniesione zachowania i emocje oraz pomagać je przekroczyć.
IJ. Upłynęły lata od
czasu Okien, emitowanych w TVP. Czy
jest w zamyśle cykliczna audycja telewizyjna o podobnym charakterze?
Na
kanale TVP Kultura emitowany jest
mój program Nocny Stróż, kontynuacja
Okien. Tak jak w „Oknach” reżyserem jest Mariusz Grzegorzek.
Program ten porusza sprawy bardzo trudne: cierpienie, przemijanie, śmierć.
Kilkanaście takich rozmów już wyemitowano,
można je oglądać co dwa tygodnie, w niedzielę, po godzinie dwudziestej
trzeciej.
IJ.
Oprócz miłości, śmierć osoby bliskiej, czy własna, bardzo ciężka choroba, gdy
jest się bliskim śmierci, powoduje
największe przełomy...
WE.
W Nocnym
Stróżu, w niemalże każdej
rozmowie potwierdza się teza, że
choroba, zagrożenie życia, perspektywa nieuchronnej śmierci, zmuszają nas do
podjęcia trudu transformacji. Trzeba się jakoś do tych trudnych spraw
ustosunkować i lepiej to zrobić prędzej, niż później. Na ciężką chorobę można
spojrzeć, jak na dobrodziejstwo, bo przygotowuje nas na śmierć, która jest
przecież nieunikniona. Daje nam
możliwość dokonania transformacji zawczasu - uwolnienia się od lęku przed śmiercią, poprzez
zrozumienie tego, kim w istocie
jesteśmy. A popularna kultura, nie pomaga nam
w tych przygotowaniach Pop kultura chce nas bawić i namawia do
poszukiwania szczęścia w konsumpcji. Temat śmierci nie pasuje do niej,
ponieważ kieruje ludzką świadomość i energię zupełnie gdzie indziej, każe szukać trwałych wartości, wykraczających
poza hedonistyczno – konsumpcyjny model
życia. Każe szukać takiej tożsamości, która
w ostatnich chwilach życia pozwoli nam przejść przez ucho igielne.
IJ. Pop kultura w
dzisiejszych transformacyjnych czasach jest na pewno ściemniaczem,
może odgrywa rolę substytutu narkotyków, czy alkoholu. Miejmy nadzieję, że na
tej bazie nastąpi jakiś zwrot i może ci następni…
WE.
Ja też w to wierzę. Potrzeba uczynienia
swego życia doniosłym, prędzej czy później musi
się przejawić. Na ogół los nam w tym pomaga, coś się wydarza, wstrząsa
nami, byśmy zobaczyli, czego naprawdę potrzebujemy i co niesie prawdziwą satysfakcję i spokój w naszym życiu.
IJ. Zauważyłam, że
ludzie odrywają się od rzeczywistości i od realiów, chcąc znaleźć tę doniosłość,
jakiś bardzo wysoki cel w życiu, nie tylko przez kontakt z wysoką kulturą, bo
to może trudniej, gdyż trzeba nauczyć się tego języka.
WE. To niebezpieczne zjawisko. Potrzeba czynienia
swego życia doniosłym prowadzi czasem
na manowce pięknoduchostwa albo egzaltacji duchowej. I tu leży ogromna
odpowiedzialność tych, którzy są
towarzyszami w transformacyjnych podróżach. Aby dobrze spełniać tę rolę muszą
być sami „ukorzenieni” w realiach życia, czyli
wiedzieć, że wszystko, czego potrzebują, mają w każdej chwili w zasięgu ręki i
że to, co jest ich udziałem, jest
hojnym darem, niezależnie od tego, jak
wygląda i jakie jest trudne. Bert Hellinger wskazuje na tą zasadę w
kontekście systemu rodzinnego, ale
dotyczy ona również naszych relacji z losem i ze światem. „Bez korzeni nie ma skrzydeł” jak głosi tytuł
jednej z jego książek, więc jeśli ktoś próbuje sobie przyprawić skrzydła, uciec
od rzeczywistości bo za bardzo uwiera i nie czyni wysiłku, by dostrzec jej
istotę, to może skończyć, jak Ikar.
IJ. A przełomy
miłosne?
WE. Oceniając swoje doświadczenie wiem, że więcej skorzystałem na tych wstrząsach
miłosnych, które wiązały się z cierpieniem, z niemożliwością realizacji, z
odrzuceniem lub rozczarowaniem. Kazały stawiać sobie więcej pytań. Szczęśliwa
miłość może czasami zaślepiać i usypiać gdy się nam wydaje, że złapaliśmy Pana Boga za nogi. Warto sobie zdać sprawę z tego, że osoba, która stała się źródłem naszego szczęścia, nie jest wieczna. Jeśli będzie dla
nas jedyną wiarą i źródłem wszystkiego co ważne, to ryzykujemy
zderzenie z ziemią gdy z jakiś
powodów jej zabraknie. Dlatego dobrze jest także w miłości pamiętać o
poszukiwaniu jej wewnętrznego wymiaru, przejawiającego się w kontakcie ze
wszystkim, co nam się przydarza i co nas otacza.
IJ. Można się schować
za nieszczęśliwą miłość i mieć pełne wewnętrzne przyzwolenie na nie wchodzenie
w relację partnerską, a to jest niebezpieczne.
WE.
Nieszczęśliwa miłość lub brak relacji miłosnej mogą być przyczyną
przedłużającej się w nieskończoność izolacji i obrażenia się na świat. Trzeba
sobie wtedy zadać pytanie: dlaczego ja tak cierpię, czego mi tak naprawdę
potrzeba, jakie nadzieje umieszczam w tej drugiej osobie, co sprawia,
że gdy ona mnie nie chce czuję się taki
pusty i nie widzę sensu w życiu.
Jeśli nie w tej osobie, jeśli nie przez nią, to gdzie i jak mogę to znaleźć? Trzeba pytać, drążyć, nie
iść na łatwiznę obrażania się na los. Ktoś to ładnie i krótko powiedział; jeśli
jesteś w miłosnej relacji z drugą osobą, to pamiętaj, nie po to ją spotykasz,
aby patrzeć na nią lecz po to, aby
patrzeć wraz z nią w tym samym kierunku.
Czyli wspomagać się w podążaniu jakąś wspólną drogą i odnaleźć gwiazdę
przewodnią, która będzie nam pomagała utrzymać kierunek. Ta zasada zabezpiecza
przed upadkiem, gdy ukochana osoba odchodzi, gdy miłość się kończy a także
wtedy, gdy z jakiś powodów nie pojawia
się w naszym życiu.
IJ. Wydaje się, że na
początku relacji ludzie patrzą sobie w oczy i byłaby to może kwestia uchwycenia
tego momentu, kiedy miałoby się przejść powoli, ale skutecznie do znalezienia
sobie wspólnego celu. Jakikolwiek on by nie był. A więc patrzenia w tę jedną
stronę.
WE.
Można sobie patrzeć w oczy, ale
jednocześnie pytać, kto patrzy i kto jest widziany. Na uroczystości
ślubnej, w jakimś wschodnim obrządku, kapłan zwrócił się na koniec do zakochanej
pary i powiedział do pana młodego: tylko sobie nie wyobrażaj, że to ty ją
kochasz! Po czym zwrócił się do panny młodej: a ty sobie nie wyobrażaj, że to
ty jego kochasz! I zostawił ich w zmieszaniu. Zajęło mi wiele czasu, żeby
zrozumieć, jak niesłychanie ważne ostrzeżenie dał ten kapłan młodej parze, jak
dobrze pokierował ich dalszymi poszukiwaniami. Innymi słowy powiedział im
przecież, że to nie oni są źródłem tego szczęścia, że są tylko medium, przez
które ono się może dziać. Ostrzegł żeby nie zawłaszczali czegoś, co do nich nie
należy. Jednym słowem skłonił ich do tego aby patrzyli nie na siebie lecz w tym
samym kierunku.
IJ. Ja myślę, że
naukę miłości kontynuuje się nie tylko na bazie przełomów, czy przemian –
szczególnie tych miłosnych, ale także
poprzez skierowanie własnej uwagi przede wszystkim na siebie.
WE. Lecz tylko w kontekście
pytania tego kapłana. Czyli pytać siebie; Kim jest ten kto kocha?. .
Samo zadawanie sobie tego pytania może spowodować bardzo ważny, wewnętrzny
przełom.
IJ. Tym intrygującym pytaniem
zakończymy naszą rozmowę. Dziękuję Panu za udzielenie wywiadu.
Iwona
Jędruch prowadziła rozmowę z Wojciechem Eichelbergerem
Iwona Jędruch POŻEGNANIE
Z WOJCIECHEM SIEMIONEM
Kiedyś dźwięczało w Petrykozach, dudniło, tętniło…
Trzeba przyznać, że Wojciech Siemion był nie tylko jednym z
najwybitniejszych przedstawicieli kultury polskiej, lecz miał także niebywałą
siłę sprawczą, skupiając wokół siebie wielu artystów różnych specjalności,
animatorów oraz miłośników sztuki, a także tych, którzy przebywając w pobliżu,
zarażali się czy też ulegali nałogowi bycia z kulturą, nie zaznawszy tego
przedtem, zaś okoliczne dzieci i młodzież miały stworzoną przez Siemiona
niebywałą możliwość wszechstronnego rozwoju… I ja też tam bywałam, grałam, chłonęłam…
W Petrykozach zagrałam po raz ostatni z ciężarem w sercu, w
dniu 7 maja 2010 r po pogrzebie Wojciecha. Byłam tam razem z wieloma innymi,
zaprzyjaźnionymi z Nim osobami… Potem także widywaliśmy się i wspominali,
deklamowali i grali, lecz już nie w dworku, ale w innych miejscach…
Tuż przed Zaduszkami spotkaliśmy się z publicznością w
gronie przyjaciół w gościnnych progach Teatru w Grudziądzu na koncercie wspomnieniowym
ZADUSZKI pamięci Wojciecha Siemiona. Siedzieliśmy na scenie patrząc w jej głąb,
gdzie punktem kulminacyjnym przepięknej, jesiennej, znakomicie oświetlonej
scenografii był ekran, na którym w trakcie koncertu wyświetlano fragmenty filmów
i zdjęcia Siemiona i dworku w Petrykozach. Szczególny, niepowtarzalny nastrój,
jaki wtedy nastąpił, wywołał w nas wszystkich bardzo żywe wspomnienia czasu
uprzedniego, już zamkniętego, zatrzaśniętego… czy na zawsze? Trudno powiedzieć,
życie bywa nieprzewidywalne. Największe
wrażenie wywarło na mnie wielkie zdjęcie dworku od strony ganku oświetlonego porannym
słońcem. W tej magicznej chwili było bardzo cicho i statycznie, wprost nieprawdopodobnie
i trudno to było przyjąć za fakt, ponieważ za życia Wojtka taka sytuacja byłaby
niemożliwa, gdyż tam się działo ciągle i działo, bardzo dużo i bardzo twórczo.
Więc poczułam to tak, jakbyśmy zostali
przeniesieni w jakąś rzeczywistość odwrotną, równoległą, jakby wymyśloną…
a jednak prawdziwą. Uległszy niezwykłemu nastrojowi wstałam trzymając w dłoni muszlę przez którą po
chwili śpiewałam, wtórując dźwiękom walca Jolanty Mórawskiej, granego przez nią
na fortepianie. To była nasza pożegnalna improwizacja powstała pod wpływem tego
szczególnego, niepowtarzalnego momentu, wykonana przez nas ze łzami w oczach i ze wspomnieniem Siemiona
w duszy. Siemiona aktora, artysty, człowieka, twórcy, kreatora i Jego siły
sprawczej tak wielkiej, że nie do przecenienia, Jego mistrzostwa.
Oczyma wyobraźni zobaczyłam też twarz nieobecnej tego
wieczoru Barbary Kasper-Siemion, towarzyszącej wiernie wielkiemu aktorowi w
ostatnich latach Jego życia. To wszystko było bardzo trudne, lecz także
oczyszczające. Gdyż wtedy we wnętrzu każdego z nas domknęło się coś bardzo ważnego, zamknął się jakiś etap
życia, nie tylko w wymiarze artystycznym.
W tym wspomnieniowym koncercie, który odbył
się 29 października 2011 r. w Teatrze w Grudziądzu miałam przyjemność wystąpić
u boku znakomitych aktorów: Joanny Kasperskiej, Belli Olejnik i Stanisława
Jaskułki, poety Józefa Plessa oraz pianistki Jolanty Mórawskiej. Naszym
działaniom znakomicie patronowała Pani Dyrektor Teatru w Grudziądzu Anna Janosz
wraz z zespołem.
Iwona Jędruch
Bez korzeni nie ma skrzydeł (M&S nr 10, 2007)
Iwona Jędruch KĄPIELE W DŹWIĘKACH GONGU (M&S nr 4, 2005)
Uwaga! Uwaga! Żyjemy naprzemiennie!!
Najczęściej nikt nie
zauważa, że rytmy przyrody, życia, wszechświata, losów ludzi, czy formacji
jednokomórkowców, zarówno w skali mikro, jak
i makro, przypominają ruch wahadła, od plusa do minusa. Cisza i dźwięk,
ciemno i jasno, góry i doliny, lato i zima,
kobieta i mężczyzna, ciało i
dusza... Chcąc żyć w harmonii z sobą i ze światem, w najszerszym jego
rozumieniu, trzeba pogodzić się ze zmiennością, a nawet naprzemiennością –
także dobrego i złego, gdyż inaczej - jeśli można by zgarniać „śmietankę” samych dobroci - mogłoby się
okazać, że życie przebiega połowicznie, a więc bez wyrazu, może i bezpiecznie,
lecz monotonnie. Dobrze, czy źle, ale natura nie zna takiej połowiczności.
Także dźwięki brzmią wysoko i nisko, usypiają nas, albo dają potężny zastrzyk
energii.
Tymczasem niespostrzeżenie
upłynął rok od wydania pierwszego numeru kwartalnika Moda & Styl i w
związku z tym roczny cykl naszego magazynu dobiegł końca.
Należałoby więc pomyśleć, w
jaki sposób rozhuśtać wahadło w stronę nowych energii i ożywczych wibracji w
nowym – dla Mody & Stylu i dla miłych czytelników – drugim roku
współistnienia. Ależ mam! Będzie to wibracja gongów oraz śpiewy mis
tybetańskich.
Historia muzyki rejestruje,
że gongi zaliczają się do najstarszych źródeł dźwięku znanych ludzkości i
zarazem do najstarszych, starożytnych
instrumentów muzycznych. Pojawiły się one 5 – 6 tys. lat temu w Mezopotamii
na Środkowym Wschodzie we wczesnej epoce
brązu, początkowo ze stopu cyny i miedzi. Następnym metalem wchodzącym w skład
stopu był nikiel, stosowany nieświadomie, ponieważ do stopu dodawano czasem zawierające ten
metal kawałki meteorytów, co uszlachetniało brzmienie i wzmagało siłę
rezonansu. Obecnie przy produkcji gongów uzyskuje się wspaniałe efekty poprzez
zastosowanie domieszki czystego niklu do brązu, co potwierdza intuicję
„metalurgiczną” i inwencję twórczą mieszkających między Eufratem a Tygrysem
pierwszych budujących gongi rzemieślników – czy może artystów?
Zgodnie z zasadami fizyki, w
metalu prędkość rozchodzenia się wibracji dźwięku jest większa, niż w powietrzu. Gdy
grający uderza raz po raz specjalną
pałką w powierzchnię talerza gongu, powstaje „nadmiar”, przesycenie dźwiękiem,
co powoduje uzyskiwanie dźwięków bardzo
silnie rezonujących i ogarniających całe ciało człowieka, a także
harmonizujących jego psychikę i duchowość. Wibracje gongu mają też tę niezwykłą
właściwość, że odsłaniają i stymulują całą skalę osobowości, czy emocjonalności
człowieka, od świadomości do nieświadomości, od radości po smutki i zranienia.
Nie wdając się w szczegóły,
gdyż wiedza o budowie, strukturze, możliwościach stosowania i wykorzystania
jest rozległym obszarem obejmującym także złożone, subtelne zakresy filozoficzno – etyczne, czy też prawa
naukowe, fizyczne, należy wspomnieć, że
istnieje wielka różnorodność rodzajów gongów, a najbardziej znane, to płaskie
gongi symfoniczne, w produkcji których stosuje się taki sposób kucia, który
pozwala na uzyskanie alikwotów o określonej wysokości, w celu osiągnięcia
konkretnych wartości brzmieniowych. Nie jest to jedyna możliwość zastosowania
tych instrumentów na początku XXI wieku.
Najlepszym tego przykładem
jest różnorodna działalność światowej
sławy natchnionego mistrza gry na gongu Dona Conreaux, Amerykanina, także nauczyciela, pisarza, jogina,
myśliciela. Zanim doszedł do różnych stopni naukowych w dziedzinie sztuk
teatralnych, uczestniczył w warsztatach prowadzonych przez Jerzego
Grotowskiego, wielkiego reformatora teatru, wymieniając go następnie wśród
niewielu, którzy wywarli znaczący wpływ na osobisty rozwój. „Grotowski dał mi
wolność” – powiedział artysta w trakcie
listopadowej wizyty w Polsce, która odbyła się z inicjatywy poznańskiego
Instytutu Wiedzy Waleologicznej. Poza tym Don Conreaux w niezmiernie oryginalny
i bardzo skuteczny sposób prowadzi rozległą pionierską działalność w zakresie
wykorzystania gongów do redukcji stresu,
równoważenia i transformacji osobowości, do harmonizowania i uzdrawiania, gdyż
piękne brzmienie gongów – prócz wymienionych już walorów - ma wpływ na zwolnienie pracy mózgu, co
sprzyja osiągnięciu harmonii i wręcz uzdrowieniu i odmłodzeniu osób biorących
udział w tzw. „kąpieli” w potężnie
rezonujących dźwiękach gongu, „masujących” wewnętrzne organy i odczuwanych
przez całe ciało. „Kąpiele” takie odbyły się w Warszawie i w innych miastach.
Ze względu na niebywały
charakter tego typu zabiegów, przedstawiciele Instytutu Wiedzy Waleologicznej
zorganizowali w Poznaniu warsztaty muzykoterapii w hotelu o nazwie – nomen omen
– dzwony (Campanile). W istocie gongami są także tak dobrze nam znane dzwony,
od tradycyjnych – uderzanych od zewnętrznej strony - różnią się tym, że uruchamiane są od wewnątrz.
Dzwon nie tylko przywoływał ludzi na
mszę, ale i przygotowywał ich, otwierał na pełne przeżycie tej ceremonii: wywoływał napięcie mistyczne, w zmierzających
do kościoła budził do życia dobro i zło, ich winy i głos sumienia, ich poczucie
więzi z uniwersum. Można też powiedzieć, że wierni, zanim przekroczyli próg
kościoła, byli już oczyszczeni z „prochu” codzienności. Z dzwonami kojarzą się
także kościoły, a w tych Don Conreaux
zagrał na gongach – np. w Szczecinie i w Farze w Kazimierzu Dolnym – koncert
charytatywny związany z ideą budowy tzw. ogrodów pokoju, w których umieszcza
się metalowe rzeźby, będące recyklingiem sprzętu wojennego, specjalnie
dostrojone i tak skonstruowane, aby można je było wprowadzić
w rezonans za pomocą dźwięków. Artysta zagrał też w koncercie free – jazzowym w
Białymstoku. Wibracji dźwięków gongów towarzyszyły także śpiewne dźwięki mis
tybetańskich – będą one oddzielnie opisane ze względu na ich niezwykły
charakter brzmieniowy, walory relaksacyjne i estetyczne.
Jeżeli połączyć wibracje
gongów, którymi rozpoczęliśmy drugi rok działalności Mody & Stylu z
opisanymi wcześniej tonami kamertonów (M&S nr 3), wibracją lapis – lazuli i
innych kamieni półszlachetnych (M&S nr 2), a także powrócić do relaksu -
metody pozornie z „drugiego bieguna” w
stosunku do technik związanych z
wibracjami dźwięku (M&S nr 1), można uzyskać najrozmaitsze „narzędzia” do
uzyskania harmonii ciała i duszy, prowadzącej do zdrowia, szczęścia i spokoju,
harmonii pozwalającej na zachowanie równowagi nie tylko w dobrych, wygodnych
okolicznościach życia, lecz pozwalającej na zachowanie „zimnej krwi” w trudnych
i stresowych sytuacjach. I tego właśnie życzymy Naszym Czytelnikom przy
brzmiących jeszcze dźwiękach i wibracjach gongów, mis tybetańskich i kamertonów...
Iwona Jędruch
Iwona Jędruch MODA NA RELAKS
Opublikowano
w kwartalniku Moda & Styl nr 1 2004
Brunetki, blondynki, rude ... Codziennie,
późnymi popołudniami, tłumy kobiet idą ulicami wielkich i małych miast. Cel
oczywisty: powrót z pracy, a przy okazji,
zakupy. Panie idą nieco zbyt szybkim, wydłużonym krokiem, ramiona lekko
uniesione, zmęczenie na twarzach... Duże
tempo życia ,nadmiar spraw związanych z pracą zawodową, a jednocześnie z domem,
życiem prywatnym, czy własnym rozwojem powoduje coraz częstsze występowanie
właściwie nigdy nie ustępującego, permanentnego stresu .
Modne, markowe ciuchy, zadbana sylwetka,
czy starannie wymodelowana
fryzura, to podstawowe narzędzia
kształtowania oryginalnego wizerunku
własnej osoby. Czy to już wszystko, co można dla siebie zrobić? Ależ nie! To o wiele za mało, to dopiero początek.
Relaks i wypoczynek, to najłatwiejsze do
osiągnięcia środki stosowane w celu utrzymania ciała i psychiki w dobrej
formie. Udział w długich sesjach relaksacyjnych prowadzonych przez terapeutów
znakomicie wpływa na poprawę samopoczucia i pozwala uzyskać głębokie odprężenie
całego organizmu, jednak, jak taką profesjonalną sesję zmieścić w „zagonionym”
dniu? Jest na to rada. Można (i trzeba) nauczyć się łatwych i samodzielnych
sposobów zrelaksowania się i uwolnienia od codziennego przeciążenia .
Rozpocząć należy od krótkich,
kilkuminutowych ćwiczeń, nadających się do stosowania gdziekolwiek i
kiedykolwiek. Potrzebne jest krzesło w spokojnym miejscu. Ćwicz przy otwartym
oknie, o ile nie jest zbyt zimno. Proponuję następujący przebieg relaksu:
1.
Usiądź na krześle wygodnie i głęboko, stopy postaw na
podłodze, dłonie połóż na udach, nie krzyżuj stóp i dłoni. Kręgosłup wyprostuj,
nie opuszczaj i nie podnoś zbyt wysoko głowy.
2.
Rozluźnij mięśnie nóg, rąk, pośladków, pleców, brzucha,
klatki piersiowej, szyi, karku i twarzy.
3.
Zamknij oczy. Nie zwracaj uwagi na natłok myśli - one
po chwili będą płynęły coraz wolniej i przestaną ci przeszkadzać.
4.
Wyobraź sobie miłe, spokojne miejsce, najlepiej na
łonie przyrody: nad brzegiem morza, czy jeziora, na skraju lasu, łąki, na
górskiej półce skalnej. Albo ulubiony fotel w zaciszu domowym. Zaufaj swemu
instynktowi w wyborze wymyślonego miejsca odpoczynku, zwanego refugium. Ono
pozwoli ci się odprężyć
bez urlopu, czy wyjazdu
5. Po kilku minutach spokojnie otwórz oczy. Po chwili przeciągnij się. Nie
stosuj gwałtownych ruchów. Rozciągnij
mięśnie całego ciała .
6. Wstań
z krzesła, podejdź do okna i odetchnij głęboko kilka razy. Uśmiechnij się i powróć do rzeczywistości.
Gdy spojrzysz do lustra, przekonasz się,
że twoje oczy bardziej błyszczą, twarz odmłodniała i wygładziła się. Poczujesz
też, że ciało jest bardziej sprężyste, a stresy gdzieś się ulotniły. Relaksuj
się często i systematycznie – codziennie, a nawet kilka razy dziennie i nie rezygnuj.
Po kilku ćwiczeniach nabierzesz wprawy i zauważysz, że teraz twój modny strój,
fryzura, czy sposób poruszania się, bardziej wyraziście eksponują to, w czym
wyraża się twoja indywidualność i atrakcyjność. A to wszystko za darmo i na
luzie - wprowadźmy więc modę na relaks.
Iwona Jędruch OKRUTNY RODZIC (Mój ojciec to despota) (DZIECIAKI nr 3, 2007)
Każde okrucieństwo lęgnie się ze słabości –
napisał ze stoickim spokojem Seneka. To prawda, gdyż u jego źródeł leży
nieumiejętność panowania nad sobą, nad nadmiernymi emocjami sprowokowanymi przez
lęk, nawet strach. Emocje takie, pierwotnie w głębi duszy zablokowane, powodują
gromadzenie się nadmiarów napięć emocjonalnych. Upływ czasu wpływa na to, że te
nadmiary „śmieci” emocjonalnych odkładają się w podświadomości, powodując coraz
głębsze wyłomy w psychice, która zaczyna się powoli degenerować. Nadmiar emocji
przemienia się w chłód, a człowiek podlegający tym dramatycznym przemianom
zaczyna działać w sposób planowy i chłodny, koncentrując się na nieadekwatnym
do okoliczności czynieniu zła z premedytacją. Okrucieństwo wiąże się ze
skierowanymi przeciwko innym działaniami zagrażającymi ciału i szerzej -
cielesności, jak również z despotycznym, narzucającym postępowaniem, raniącym
psychikę drugiego człowieka.
A jeśli zaznałeś już kiedyś okrucieństwa, to
i gorycz upokorzenia nie jest ci obca...
Zostaje więc naruszona godność osoby
upokorzonej, a jeżeli to sytuacja powtarzalna, negatywna samoocena takiego
człowieka, a szczególnie dziecka urasta do niebywałych rozmiarów. Każdy posiada
poczucie własnej godności, a jeżeli
zostaje ona naruszona, człowiek taki po pewnym czasie zaczyna bronić się
zarówno przed innymi, jak i przed sobą i zaczyna za wszelką cenę poprawiać swój
„makijaż” osobowościowy, poprzez nadmierne i nieadekwatne podkreślanie swoich
zalet, poprzez swoistą amnezję bolesnych doznań i negowanie ich istnienia we
własnych wspomnieniach i relacjonowaniu ich innych osobom.
Z ofiary kat... bici – biją, zranieni – ranią, upokorzeni –
upokarzają.
Gdy taki człowiek sam staje się dorosły i
znika lub słabnie jego zależność od nacisków rodziców, powoli zaczyna
przechodzić metamorfozę: sam zaczyna kontrolować innych, w coraz bardziej
narzucający i wręcz okrutny sposób piętnując ich za jakiekolwiek rzeczywiste
lub urojone niepodporządkowanie się. Rodzi się w nim przymus manifestowania
własnej siły i władzy.
Alkoholizm, zdrady, oschłość... okrucieństwo istnieje w ludzkich umysłach od
początku dziejów ludzkości i znajduje się w czołówce cech nie do przyjęcia
przez ludzi. A jednak jest, istnieje.
Okrutny rodzic, stosujący w relacjach z
dziećmi przemoc fizyczną, czy psychiczną, działa niekiedy pod wpływem impulsu,
najczęściej zaś „na zimno”, z premedytacją, niekiedy wprost „rytualnie”,
jednocześnie nie pozwalając dziecku (nie tylko!) na uzewnętrznianie swoich
emocji, a przestraszone dziecko uczy się tłumienia płaczu, krzyku, wypowiadania
tego, co czuje. W efekcie, nie zdając sobie z tego sprawy, odcina świadome
doświadczanie bardzo silnych nawet emocji,
spychając je do psychicznej piwnicy, jaką jest podświadomość, a uwaga
jego koncentruje się na szczelnym
opancerzeniu psychicznym, co mu pozwala przetrwać.
I tak tworzy się ponury, przerażający łańcuch
pokoleń.
Po
pewnym czasie napięcie układu psychofizycznego przybiera stan chroniczny, aby
towarzyszyć na stałe - nawet przez całe życie – człowiekowi, który doświadczył
okrucieństwa. „Gorset” zniewalający ciało i duszę, psychikę odcina drogę do
doświadczania życia: spięte ciało nie doświadcza w ogóle, lub doświadcza w
niepełnym stopniu wrażeń zmysłowych. Upośledzony jest smak, węch, dotyk...
tylko oczy i uszy czujnie śledzą sygnały, mające zawiadomić o nadchodzącym
niebezpieczeństwie. Nie odczuwanie negatywnych emocji, takich jak strach czy
lęk, wpływa na obniżenie odczuwania radości, lekkości czy występowanie strachu
przed miłością. Następuje też osłabienie odczuć bólu w porównaniu do siły
bodźca. Napięte mięśnie powodują niezgrabny sposób poruszania się.
Pancerz psychiczny buduje się równolegle z
gorsetem mięśni usztywnionych strachem.
Paleta środków nacisku psychicznego, to
chłodna uprzejmość, ton przyciszony, stosowanie argumentacji o wysokich
walorach etycznych, częsta ironia i deprecjonowanie drugiej osoby, uzależnienie
innych od swojego wartościowania i narzucanie własnych ocen dotyczących i osób
i poglądów, egocentryzm i nie zauważanie uczuć i potrzeb innych ludzi.
Gdy
zniewolone dziecko odbiera tortury psychiczne na poziomie nieświadomości, nie
wie, jaka jest istota cierpienia i o co właściwie chodzi, a gdy stanie u bram
dorosłości, przejdzie w świat dorosłych sztywnym, spiętym krokiem, z gładką
nieruchomą twarzą i nie odczuje przy tym emocji. Może gdzieś w oddali...
Natomiast jeżeli zniewolone
dziecko świadomie odczuwa fizyczne znęcanie się nad sobą, to będąc w okresie
dojrzewania, wyrwie się spod władzy rodziców
…jak pies z łańcucha...
Jeżeli
wzajemne relacje rodziców i ich dzieci oparte są na zdrowych zasadach, to pod
względem emocjonalnym przebiegają rozmaicie – czasem są pełne miłości i
szacunku, niekiedy zaś – żalu, pretensji. Przemienność, różnorodność
emocjonalna występująca w rodzinie - lecz zawsze oparta na szczerości i
otwartości względem siebie i innych - jest wskaźnikiem prawidłowości przebiegu
procesów zarówno emocjonalnych, jak i wychowawczych. Wzorcem są niewątpliwie
relacje emocjonalne rodziców, gdyż dzieci są niezmiernie wnikliwymi i
sprawiedliwymi obserwatorami. Posiadają też zdolność do naśladowania, a wtedy
…co zasiejesz, to zbierzesz…
Nie
zapominajmy, że my, ludzie dorośli, odpowiedzialni, dysponujący złożonym,
wypracowanym systemem poglądów na życie, też kiedyś byliśmy dziećmi i podlegaliśmy
wpływowi i naciskom rodziców, więc często cierpieliśmy z tego powodu.
Mimo,
że to bardzo trudne, nie ulegajmy nabytym w dzieciństwie tym stereotypom, które
utrudniają życie nam i naszym dzieciom, gdyż dziecko, które będąc w domu
rodzinnym nie odczuwa lęku, a w zamian za to czuje oparcie psychiczne i nie
musi niczego ukrywać, lepiej radzi sobie zarówno w szkole jak i „wewnątrz"
siebie. Jak żyć, jest niewątpliwie bardzo
szerokim i złożonym problemem i trudno go wyczerpać w kilku końcowych zdaniach,
jednak myślę, że stosowanie w trudnych, niekiedy bardzo napiętych sytuacjach zasady
„pomyśl i poczuj” może spowodować lepsze zrozumienie motywów postępowania swoich
dzieci i tego, co właściwie rozgrywa się w ich wnętrzach. I nie bądźmy
okrutni, wtedy nie zaznamy okrucieństwa
od naszych dzieci.
Iwona Jędruch
Iwona Jędruch SEKSUALNOŚĆ NIE TYLKO
W SZKOLE (DZIECIAKI nr2, 2007)
Idzie wiosna…
W zatłoczonej kawiarence, w tramwaju,
czy na murku otaczającym miejską fontannę siedzi kilkunastoletni chłopak z
dziewczyną. On ją obejmuje, ona siada mu na kolanach, po chwili zaczynają się
całować i coraz bardziej ostentacyjnie wymieniają uściski, nie mając potrzeby
zachowania intymności. Bierni obserwatorzy czują się jakoś zlekceważeni
demonstrowaną przez nich postawą: „wszystko mi wolno, a tylko spróbuj zwrócić
mi uwagę!”. Odczuwają także coraz
większe zakłopotanie.
A co u podłoża? Jaki jest mechanizm
występowania wśród młodzieży publicznych, agresywnych, demonstracyjnych
zachowań, często obscenicznych, także o silnym zabarwieniu seksualnym i skąd
bierze się potrzeba narzucenia otoczeniu swojego stylu bycia i wywoływania
zakłopotania u innych?
Przejawy młodzieńczej chęci zaznaczenia
swego istnienia i wywalczenia sobie prawa decydowania o sobie, wyznaczenia
swojego miejsca na ziemi występują zawsze. Różnica pomiędzy pokoleniami polega
na „środkach wyrazu”, związanych z siłą i kolorytem relacji emocjonalnych
pomiędzy rodzicami czy nauczycielami, a dziećmi. W ostatnich latach obserwuje
się demonstracyjne nadużywanie atrybutów dorosłości, a zachowania intymne w
miejscach publicznych kojarzą się bardziej z potrzebą zwrócenia na siebie
uwagi, niż z nieopanowaniem temperamentu. Nie należy zapominać, że podłożem
demonstracyjnych zachowań agresywnych występujących wśród ludzi - także wśród zwierząt
- jest lęk, zaś jego siła jest wprost proporcjonalna do siły środków wyrazu
tych zachowań.
Nam, mimowolnym obserwatorom takich
scenek przypomina się niekiedy pierwsza nastoletnia miłość, drżenie serca,
oczekiwanie... Piękne chwile i każdy człowiek dorosły chętnie wróciłby do tego okresu życia. Cóż, pamiętamy
zazwyczaj to, co piękne, miłe, wzniosłe, beztroskie lata, gibkość ciała,
bystrość skojarzeń, siłę uczuć, lecz jest to tylko połowa prawdy, gdyż ta
druga, ciemna, lękotwórcza, schowana jest w podświadomym lamusie niepamięci,
przeznaczonym na to, co było bolesne, beznadziejne, pełne napięć. Tymczasem
dzieci niepostrzeżenie dorastają i wyświetlają nam nasze wspomnienia, bolesne
zazwyczaj i związane z przeszkodami do osiągnięcia szczęścia, czy pełni sukcesu
życiowego, a to wyzwala lęk.
Nasi uczniowie… Ich uwagę odwracają od
nauki problemy związane z początkiem młodości, czyli z okresem dojrzewania.
Sądzę, że jest to najtrudniejszy okres w życiu każdego człowieka. Brak
jakiejkolwiek równowagi emocjonalnej i niewykształcony jeszcze mechanizm
logicznego podejmowania decyzji, konieczność podporządkowania się dorosłym ze
względów chociażby bytowych, czynniki te rozwijają poczucie niesprawiedliwości.
Równocześnie pojawiają się pierwsze pragnienia i uczucia oraz towarzyszący im
brak doświadczenia życiowego, co powoduje nawiązywanie często krótkotrwałej i
„naskórkowej” relacji z drugą osobą. Łatwość nawiązywania i zrywania
powierzchownych kontaktów seksualnych nie sprzyja rozwojowi potrzebnej w życiu
dorosłym gotowości do dojrzałego związku, a więc do przeżywania głębokiej,
długotrwałej relacji miłosnej pomiędzy dwojgiem ludzi, nie tylko na niezwykle
ważnym poziomie cielesności, lecz równorzędnie na wielopoziomowych relacjach
psychicznych i duchowych. Powodem jest zazwyczaj nieuświadomiony strach przed
miłością i bliskością, spowodowany kompleksami, a co za tym idzie, niewiarą w
możliwość zatrzymania kogoś przy sobie na dłuższy czas.
Tymczasem my, dorośli, koncentrując się
na zewnętrznych przejawach, często bagatelizujemy wewnętrzne burze nękające
młodzież, zaś chłopak, dziewczyna – będący w tarapatach, są najczęściej
pozostawieni sami sobie, nie dlatego, że nie chcemy pomóc, że jesteśmy bez
serca, lecz dlatego, że zachowania zarówno agresywne i lekceważące, jak też
kamuflujące problemy są zasłoną, ukrywającą istotę sprawy, jaką są nadwrażliwe
wnętrza naszych dzieci, powodując ich emocjonalną niekomunikatywność z nami.
Jednym z najistotniejszych punktów jest problem nieumiejętności prowadzenia
rozmowy na tematy związane z seksualnością. Rodzice często są nieprzygotowani
do tej roli, dysponując dużym oporem wewnętrznym, zazwyczaj więc uważają, że
jest to problem szkoły, gdyż istnieje przedmiot wychowanie seksualne.
Nauczyciele realizują program, który jest przeznaczony dla wszystkich. Każdy
jednak człowiek jest od chwili urodzenia
– przy wszelkich podobieństwach pomiędzy nami – indywidualnym, niezwykle złożonym,
misternym wszechświatem, kosmosem. Sądzę więc, że należałoby edukację seksualną
rozpocząć od nauki dobrego komunikowania się z innymi ludźmi. Także ćwiczenie
empatii i asertywności opartej na zwykłej, ludzkiej uczciwości i na bazie
umiejętności zrozumienia psychiki drugiego człowieka jest tu nie do
przecenienia. Okazuje się jednak, że wiadomości związane z zachowaniami
seksualnymi młodzież nabywa przede wszystkim od koleżanek i kolegów, zresztą
często w formie wulgarnej, wywołującej urazy psychiczne, związanej z bardzo
wąsko pojętą rolą fizyczności w tym zakresie i świadczy to o tym, że młodzież
komunikuje się najlepiej pomiędzy sobą, na niekorzyść rodziców i nauczycieli,
toteż nawiązanie prawidłowych kontaktów pomiędzy dorosłymi i dziećmi jest nie
lada wyzwaniem. Oczywiście nie wolno uogólniać tych bardzo trudnych problemów i
przenosić je na wszystkich nauczycieli, rodziców i młodzież.
Jednakże każdy człowiek posiada bardzo
głęboką potrzebę miłości i bliskości i nie dajmy się zwieść pozorom, że w
młodym pokoleniu jest inaczej. Wykorzystajmy te potrzeby w pracy nad budowaniem
dobrych, zdrowych relacji z naszymi dziećmi. Jedynie spokój i zrozumienie może
pomóc w budowaniu porozumienia i zrozumienia pomiędzy dorosłymi i dziećmi, czy
młodzieżą. Relacje miłości wynosi się przede wszystkim z domu rodzinnego, ale
jeżeli nie ma miłości, to pojawia się agresja, a ona też rodzi agresję i myślę,
że jest coś na rzeczy, obserwując zachowania młodzieży, także w zakresie seksu.
Oczywiście problemy związane z
seksualnością młodzieży zostały tu potraktowane bardzo wybiórczo. Na przykład
miłość ukrywana czy nieszczęśliwa, to materiał na oddzielny artykuł.
Profesor Tutka, bohater
przepięknych opowiadań mistrza Jerzego Szaniawskiego powiedział: „Dziecko, zechciej zrozumieć
człowieka dorosłego, człowieku dorosły, zechciej zrozumieć dziecko”. Myślę, że
te piękne słowa nie straciły na aktualności także w dzisiejszych, emocjonalnie
trudnych czasach i mogą stanowić drogowskaz do porozumiewania się także w
dzisiejszych, trudnych nie tylko pod względem emocjonalnym czasach.
Iwona
Jędruch
Moje ciało – moja sprawa, czyli prawo do własnej
seksualności
(Dzieciaki nr 1 2006)
Dojrzałość psychiczna, dojrzałość
fizyczna... poziomy emocjonalne, a odczuwanie własnego ciała...
Każdy z nas, ludzi dorosłych, przeżywał
kiedyś okres dojrzewania. Któż jednak o tym pamięta. Najczęściej w świadomości
społeczeństwa dojrzewanie sprowadzone jest do włączania się funkcji seksualnych
w życie człowieka. Tymczasem proces dojrzewania przebiega równolegle w kilku
płaszczyznach, następują więc – obok potężnych przełomów fizycznych,
hormonalnych - głębokie przemiany psychiczne, emocjonalne, także duchowe. Ta
część dojrzewania jest jednak na ogół niedostrzegana, niezauważana przez
postronnych obserwatorów. Natomiast najbardziej widoczna jest głęboka przemiana
fizyczna i seksualna. Tymczasem nie można zapominać, że pokwitanie jest ściśle
związane z ogromnymi napięciami emocjonalnymi, którym towarzyszy zazwyczaj
bardzo obniżona samoocena, szczególnie w zakresie zewnętrzności, cielesności,
atrakcyjności dla ewentualnych partnerów seksualnych, czy możliwości wzbudzenia
miłości w sercach obiektów zainteresowania. Rozrastają się jednocześnie
marzenia i fantazje, będące niekiedy w sporej kolizji z rzeczywistością – a
konfrontacja bywa bolesna. Pojawiają się też problemy potężne, wstrząsające,
związane ściśle z kształtowaniem się filozofii życia, tworzeniem się poglądów
na sprawy podstawowe, ostateczne, dlatego to my, dorośli powinniśmy łagodzić
konflikty pomiędzy rodzicami i dziećmi i sprzyjać im w odnalezieniu własnej
ścieżki. Dojrzałość fizyczna w sensie możliwości prokreacyjnych znacznie
wyprzedza osiągnięcie stabilizacji emocjonalnej, a w ślad za tym umiejętności
podejmowania przemyślanych, wyważonych decyzji. Tymczasem będąc w wieku
nastoletnim, każdy ma silną potrzebę prowadzenia życia „dorosłego”, upatrując w
tym modelu wielkie możliwości wspaniałej realizacji siebie. To przywileje
„dorosłości”, pokusa niczym nieograniczonej wolności nie chcą się łączyć w
młodej psychice w spojrzeniu na życie przez pryzmat ograniczeń, obowiązków,
także wyborów podejmowanych nie tylko według kryterium przyjemności i
atrakcyjności – ale także, powiedzmy wyraziście – z powodu realnych
konieczności, związanych z odpowiedzialnością, z interesami innych osób i
wyobraźnią na ich – a nie tylko na swój – los. Nie są to lata, w których tęskni
się za stresami i cierpieniem. A jednak rolą rodzica nie jest osądzanie, lecz
bycie po stronie własnego dziecka. Co to
oznacza? Oznacza to wspieranie w bardzo trudnych sytuacjach, takich jak konieczność zmiany szkoły, czy klasy, branie
narkotyków, alkoholizm, ciąża, stany chorobowe z jednej strony, z drugiej zaś
problemy natury psychologicznej – konflikty z grupą rówieśniczą (problem „kozła
ofiarnego”, szantaże itp.), niemożność, czy nieumiejętność skomunikowania się z
pedagogiem i wszelkie napięcia emocjonalne, czy załamania psychiczne z tym
związane. Tymczasem ze strony nastolatków następuje eskalacja żądania swobody i
samostanowienia o sobie, zaś z drugiej strony, ludzie dorośli widzą to inaczej
- prowadzą walkę o sprawowanie pełnej kontroli nad swoimi dziećmi - dziećmi
właśnie, gdyż rodzicom bardzo trudno jest uświadomić sobie zaawansowaną fazę
procesu ich dojrzewania, nie zauważają, że dzieci są już w znacznym stopniu
osobami dojrzałymi, przynajmniej w sferze seksualnej.
Oczywiście, że jest to wielkie wyzwanie
dla rodziców, uznać zbliżającą się dorosłość, rozwiniętą już seksualność i jej
uzasadniony hormonalnie nadmiar, podobnie, jak to się ma z wybujałą emocjonalnością.
To bardzo trudne, karkołomne, gdyż my, dorośli, nie dopuszczamy do świadomości
nieuchronności dynamicznego rozwoju seksualności, a nie tylko intelektu i
sprawności fizycznej.
Nie znam takiego przypadku, aby rodzice
mogli powstrzymać swoje dzieci przed miłością i seksem, chyba, że dziecko
zostało emocjonalnie ubezwłasnowolnione przez najbliższych. Wtedy odbije się to
na dalszym przebiegu życia, w zasadniczy sposób utrudniając wchodzenie w
prawidłowe relacje, uniemożliwiając szczęśliwe i twórcze związki. Ale
„kradzione smakuje!”, tym bardziej, że zakazy wyostrzają zazwyczaj chęć
przeżycia tego, co niedozwolone.
Cóż więc robić?
Po pierwsze, żyjmy w naszych rodzinach
w przyjaźni i wzajemnym zrozumieniu, pamiętając, że wychowujemy przede
wszystkim przez to, kim jesteśmy, a nie, co głosimy. Obawiajmy się nie tyle
własnego braku opanowania, bo emocje zdarzają się każdemu, ale - nauczmy się
przepraszać. To zaowocuje. Nasze dzieci też nabędą takiej umiejętności.
Po drugie, miłość do dziecka polega na
uznaniu jego podmiotowości. Nie jesteśmy właścicielami swoich dzieci, a raczej
ich mądrymi przewodnikami. Nie zapominajmy więc, że nie można zabronić nikomu
własnej realizacji seksualnej, jest to niemożliwe, uczmy w zamian
odpowiedzialności za podejmowane decyzje (albo ich brak) oraz umiejętności
rezygnowania niekiedy z przyjemności dla własnego dobra, dla dobra innych, bądź
ze względu na możliwe następstwa.
Po trzecie, my wszyscy razem, bez
względu na wiek i to, kim jesteśmy w rodzinie, żyjmy w zgodzie z sobą, z własnym
wnętrzem. Nie dajmy nikomu naruszyć własnej przestrzeni życiowej i uszanujmy i
akceptujmy prawo do posiadania takiej przestrzeni u innych. I pamiętajmy, że
ciało ludzkie należy szanować – także dlatego – że jest ono miejscem, w którym
mieszka, w całej swojej złożoności i bogactwie, nasza psychika i duchowość.
Iwona Jędruch
Iwona Jędruch – mgr sztuki, muzyk,
pedagog, koncerty i terapia dźwiękiem gongów i mis dźwiękowych, warsztaty
rozwoju osobistego.
Iwona Jędruch Słoneczny relaks z lapis lazuli, czyli moje wiosenne zmagania ze słońcem
...
(opublikowano
w kwartalniku „Moda & Styl” Nr 2, 2004 r.)
Uff, jak
gorąco ... Każdego lata na całym świecie plaże zapełniają się spragnionymi
kąpieli morskich i słonecznych. Ja też należę do tych, którzy chcą i potrafią
korzystać z nadmorskiego relaksu. W
ferworze zajęć zupełnie zapomniałam swoich wcześniejszych, niezbyt
wesołych doświadczeniach z opalaniem. Mało kto przestrzega zasad zdrowego
opalania, pocieszałam się... Jednak wspomnienia czerwonego nosa, z którego skóra
schodziła całymi płatkami, podziałały na moja wyobraźnię. Postanowiłam narzucić
sobie nieco dyscypliny. Lepiej późno, niż wcale.
1. W pierwszym tygodniu
czerwca, spojrzawszy w lustro, ze zgrozą zobaczyłam swoją „bladą twarz”.
Zaczęłam więc opalać się na balkonie, trzy razy dziennie, trzy minuty – leżąc
na plecach, trzy minuty – na brzuchu. Oczywiście posmarowałam się kremem ze
słabym filtrem. Następnego dnia czas opalania wydłużyłam o minutę. I tak
każdego dnia o minutę dłużej. Równocześnie dwa razy dziennie brałam chłodny
prysznic. Systematyczność obowiązuje, a tu każdy dzień szczelnie wypełniony
pracą i domem. Poza tym – opalenizny jakoś nie widać, a woda coraz bardziej
chłodna, więc może dać sobie spokój? Ale to by było pójście na łatwiznę.
Otrzeźwiła mnie myśl, że opalając się nad morzem bez przygotowania, zaryzykuję
oparzeniem, porażeniem, piegami, bąblami na skórze ... efekty zdrowotne i
kosmetyczne mogą być opłakane, a na plaży męka ...
2. W drugim tygodniu prysznic
był coraz chłodniejszy i coraz bardziej przypominał temperaturę wody w Bałtyku.
Już czuję jej słonawy, wilgotny zapach! I lekki, rześki wiatr owiewa moje ciało
... ale to tylko marzenia, choć zmobilizowały mnie one do dalszych działań.
Niestety, mogę opalać się tylko dwa razy dziennie, cóż, nadmiar obowiązków
przedurlopowych. Wydłużyłam więc długość opalania się do dziesięciu minut.
3. Tymczasem w drugiej dekadzie
czerwca niespodziewanie wyjechałam na Mazury – na trzy dni. Z radości zupełnie
zapomniałam, że ograniczenie czasu
opalania się obowiązuje w dalszym ciągu. Pławiłam się w słońcu bez
umiaru, a w słoiczku z kremem ochronnym z filtrem ukazało się dno. W dniu
wyjazdu postanowiłam podziwiać wschód słońca nad brzegiem jeziora i znalazłam
kamyk nadbrzeżny, płaski od obmywających go fal.
4. Trzeci tydzień. Z Mazur
wróciłam z katarem – to efekt kąpieli w zbyt zimnej – jak dla mnie – wodzie.
Cóż, nie zdążyłam się zahartować ... i w efekcie czerwony nos, z kataru i z
nadmiaru promieni słonecznych. Co tu dużo mówić, mam „indiański” kolor skóry, a
więc żegnajcie, moje konsekwentne przygotowania do urlopu nad morzem!
5. Postanowiłam nie tracić
jednak czasu i rozpoczęłam serię ćwiczeń relaksacyjnych. Kamień znad jeziora
przypomniał mi, że istnieje bardzo ciekawa metoda zwana BTL, której elementy
mogłabym teraz zastosować. Nazwa brzmi tajemniczo – przynajmniej dla tych,
którzy nigdy nie słyszeli o biotermicznej metodzie leczenia kamieniami. Nie
zagłębiając się w szczegóły, wyciągnęłam z głębi szuflady „do wszystkiego”,
woreczek z kamieniami półszlachetnymi. Kupiłam je kiedyś, korzystając z porad
litoterapeuty, p. Lecha Tkaczyka, autora metody BTL. Do naczynia do parzenia
ziół włożyłam kilka niebieskich, nakrapianych na brunatno kamieni, wypłukawszy
je uprzednio pod bieżącą wodą. To lapis – lazuli. Kamienie te budzą moje
emocje, gdyż zawarte w nich piękno działa na moją wyobraźnię i harmonizuje
nastrój. Wieczorem - po zalaniu kamieni
wrzącą wodą, gotowałam je na wolnym ogniu przez dwadzieścia minut. Potem kładłam się w pokoju na moim materacu
do opalania, włączałam płytę z muzyką relaksacyjną, zaś na ciele układałam moje
rozgrzane, lazurowe kamienie: na splocie
słonecznym i na tych miejscach na skórze, które najbardziej ucierpiały
od nadmiaru promieni słonecznych. Rozluźniałam się i koncentrowałam się na
odczuwaniu dotyku tych kamieni. Na początku nic, ale następnego wieczoru
poczułam się tak, jak na plaży w Słonecznym Brzegu ... a po dziesięciu minutach - błogi relaks i spokój. Wodę pozostałą po
gotowaniu kamieni wykorzystałam do mycia włosów osłabionych w okresie zimy, lub
do obmywania skóry, bowiem kamienie te działają łagodząco na oparzenia i
podrażnienia i likwidują zmiany skórne .
Działają też uspokajająco i antystresowo, a więc to coś w sam raz dla mnie.
Podobno regulują zaburzenia ciśnienia krwi, można też stosować je
wspomagająco w leczeniu strasznej,
podstępnej choroby, jaką jest stwardnienie rozsiane.
6. Na szczęście, trzeciego dnia
po powrocie moja skóra wróciła do normy, zaś o
katarze zupełnie zapomniałam.
Początek lipca. Leżę w wannie w kąpieli z dodatkiem
wody pozostałej po gotowaniu moich kamieni. W dłoni trzymam lazurowy kamyk i bardzo, bardzo delikatnie masuję nim
ciało. To także doskonały peeling, oraz świetne przygotowanie skóry do leżenia
na piasku, czy na linii zetknięcia się wody morskiej z piaskiem, ale pod
warunkiem, że jest wykonywany bardzo lekkim, okrężnym ruchem. Zamknąwszy oczy, wyobraziłam sobie siebie w
kostiumie plażowym, nad brzegiem morza. O dziwo, „oponki szczęścia”, czyli
zbędne wałeczki tłuszczu ... nie ma ich już! Taka wizualizacja dobroczynnie
wpływa na powolne, lecz systematyczne obniżanie wagi ciała, korzystam więc i z
tej metody.
Osiągnęłam zamierzony cel: jestem lekko
opalona, zahartowana, nie przypominam już „bladej twarzy”. Mogę spakować do
walizki kostium kąpielowy, krem do opalania z filtrem i moje kamienie – na
szczęście. Jeśli pogoda nie dopisze, mam zamiar spacerować szybkim krokiem,
brzegiem morza. Oczywiście z lapis – lazuli w dłoni.
Iwona Jędruch
KAMERTONY I WIBRACJE
Opublikowano w nr 3
kwartalnika Moda & Styl
Lato już minęło, a
opalenizna, oprócz niewątpliwych zalet upiększających, ma także działanie
niszczące – skóra jest bardziej wysuszona, niż przed rozpoczęciem sezonu, zaś
ilość zmarszczek nieznacznie się powiększyła. Włosy też, jak siano... A więc,
jak to w przyrodzie, wady i zalety. Może
przesadzam, ale patrząc na siebie w lustro, humor mam nienajlepszy. Ale eureka!
Uratuje mnie OTTO STROICIEL 32 Hz...
Nie jest to oczywiście facet pochodzenia germańskiego, lecz
kamerton, ma imponujący wygląd, posiada
niski, głęboki dźwięk, a jego wibracje są w porównaniu z innymi kamertonami
doskonale wyczuwalne, wolne i intensywne. Oprócz medycyny naturalnej, ma także
zastosowanie w kosmetyce, gdyż poprzez bezpośrednie oddziaływanie można uzyskać
regenerację skóry i włosów.
Jakkolwiek coraz częściej
stosuje się u nas terapię dźwiękiem mis
tybetańskich i gongów, będącą szczególną formą muzykoterapii, metoda leczenia
dźwiękami kamertonów jest jeszcze w Polsce
prawie nieznana. Polega na „dostrojeniu” wibracji organizmu ludzkiego do
swoistego wzorca, jakim jest poziom wibracji kamertonów, a celem jest
osiągnięcie zrównoważenia ciała, umysłu i duszy poprzez dźwięk, ruch, kolor.
W zależności od sposobów zastosowania tej
metody osiąga się albo zrównoważenie psychofizyczne, a nawet duchowe poprzez
zastosowanie współbrzmień harmonijnych - konsonansów, lub też wprowadzając współbrzmienia dysonansowe –
dąży się do „rozbicia” obcych tkanek w organizmie. Można też wybiórczo
oddziaływać na chore narządy, czy ich zespoły, położone na poszczególnych
meridianach, czyli „autostradach”
energetycznych –wg medycyny chińskiej – najstarszego na świecie naturalnego systemu leczniczego.
OTTONA
„poznałam” dzięki Barbarze Romanowskiej – absolwentce Akademii Muzycznej w Katowicach - śpiewaczce, kompozytorce i aranżerce młodego pokolenia. Wysoka, zgrabna, jasnowłosa.
Dynamiczna, młoda, zdecydowana. Wydaje własne płyty i pisze książki. Ćwiczy
jogę, zna meridiany i akupresurę stopy, jest bardzo dobrze zorientowana w
różnych technikach medycyny naturalnej, nieobce są jej też meandry rozwoju
duchowego, przeniosła kamertony z
Zachodu na nasz grunt, wypracowała autorską metodę terapeutyczną, poprzez
połączenie różnorodnej wiedzy i
umiejętności w jedną całość i spowodowała produkcję kamertonów w Polsce, co w
zasadniczy sposób obniżyło cenę ich nabycia. Prowadzi kursy terapii kamertonami
w całej Polsce, przybliżając wszystkim chętnym tę metodę. Kamertony, nazywane z racji swej budowy widełkami, stanowiły dotychczas pomoc w
strojeniu instrumentów muzycznych do określonych wysokości, gdyż można -zgodnie z zasadami fizyki - bardzo
precyzyjnie ustalić wysokość dźwięku, a więc i częstotliwość wibracji
kamertonu: im dłuższe widełki, tym niższy dźwięk i odwrotnie. Do terapii
stosuje się najrozmaitsze zestawy kamertonów o różnych częstotliwościach,
począwszy od wspomnianego Otto – Stroiciela 32 Hz, do małego kamertonu
anielskiego, zwanego „Schody do nieba” 4 225 Hz, o bardzo wysokim, przepięknym,
śpiewnym dźwięku. Osoby poddające się tej terapii opowiadały, że odczuwały bardzo przyjemne pobudzenie
zakończeń nerwowych umiejscowionych tuż pod skórą, w miejscach, na które
skierowane były strumienie dźwięków i wibracji kamertonów. Można to porównać do
kąpieli, ale nie w wodzie, lecz... w dźwięku. Po zakończeniu terapii odczuwa
się spokój, równowagę i przyjemny nastrój, zaś po serii takich zabiegów
następuje poprawa stanu zdrowia i samopoczucia. Nie należy zapominać, że
podobnie jak inne terapie „dźwiękowe”, kamertony stanowią metodę zapobiegającą
powstawaniu chorób poprzez uzyskanie harmonii i relaksu, lub wspomagającą
leczenie prowadzone w razie potrzeby przez lekarzy medycyny akademickiej. To
znaczy, że w razie choroby obowiązuje przestrzeganie terminów wizyt u lekarzy i
wykonywanie ich zaleceń, oraz zleconych badań.
Widełki stosuje się w
różnorodny sposób: stawia się rozedrgany kamerton na wybrane miejsce położone
na stopie, lub w miejscu akupunkturowym, powodując bezpośrednie przejście
wibracji kamertonu na ciało, lub oddziaływuje się pośrednio, prowadząc
urządzenie wzdłuż ciała ruchem głaszczącym, bez dotykania skóry. Poprawę efektu
uzyskuje się też przez słuchanie wybranych utworów w określonych tonacjach i
zastosowanie głosu zarówno terapeuty, jak osoby uczestniczącej w terapii.
.
Z OTTONEM STROICIELEM 32 Hz
„spotkałam się” kilka razy. Moja twarz wygląda teraz zupełnie inaczej: skóra
gładka i jeszcze brązowawa, udało się ją zregenerować i nie jest wysuszona.
Podobnie włosy. Zastosowałam też kilka innych kamertonów. Czuję się teraz
znakomicie, moja psychika także dostroiła się, zharmonizowała. Ludzie są dla
mnie coraz milsi, uprzejmiejsi ... A może to wpływ mojego dobrego samopoczucia
na innych?
Iwona Jędruch
Iwona Jędruch Kąpiele
i kąpieliska czyli jak o(d)żyć w Morzu Martwym… (M&S nr 7)
Lato, lato... a więc kąpiele. W morzu, czy też kąpiele w wannie.
Wyprawy, nawet bardzo dalekie i ekscytujące, po zdrowie, urodę, po relaks lub w
niedalekim kąpielisku, kurorcie czy nawet we własnym mieszkaniu - jak kto woli.
Nie licząc wyjątków, wszyscy dążymy do uzyskania harmonii ciała i duszy,
wszyscy chcemy odmłodnieć i zregenerować
siły życiowe. Możliwości jest mnóstwo i jest w czym
wybierać. Ale nie tylko my, w naszych „higienicznych” czasach,
korzystamy z uroków i dobrodziejstw najrozmaitszych rodzajów kąpieli i miejsc,
w których można ich doświadczać. Nasi przodkowie – jeśli dysponowali
odpowiednim statusem społecznym i materialnym – obowiązkowo wyjeżdżali „do
wód”, jak się dawniej mówiło, zażywając w uzdrowiskach dobrodziejstw wód
leczniczych, zarówno „od wewnątrz” - pijąc wodę „Jana” czy „Zubera” w
specjalnym naczyniu zakończonym rurką, jak też zewnętrznie – korzystając z miedzianych
wanien oraz leczniczych basenów, np. solankowych.
Podobnie jak w dzisiejszych czasach, kąpano się też w ciepłych źródłach,
gejzerach i oczywiście w naszych chłodnych kąpieliskach nadmorskich, czy też w
egzotycznych, gorących. Nasz światowej sławy rodak, polityk, pianista i
kompozytor – Ignacy Jan Paderewski – w trakcie swoich podróży koncertowych
po całej kuli ziemskiej, zawitał w 1904 roku do Nowej Zelandii, wyspy
pełnej gorących jezior i wspaniałych gejzerów. Tam – jak wspominał – zażywał leczniczej,
„oleistej” kąpieli w bardzo gęstej, nienaturalnie ciężkiej i gorącej wodzie z
naturalnego źródła. Chcąc go uhonorować, miejscowi Maorysi wrzucili do krateru
jednego z gejzerów odpowiednią ilość mydła, w celu spowodowania wzrostu
ciśnienia gazów. W efekcie wywołali spektakularne zjawisko, gdyż woda
wystrzelająca z gejzeru osiągnęła wysokość 50 metrów. Jest tam też jezioro
Rotorua o lodowato zimnej wodzie, na środku którego znajduje się kilka wysepek
z wrzącymi gejzerami, natomiast w innym jeziorze woda osiąga temperaturę
sześćdziesięciu stopni.
Polak i Węgier, dwa bratanki... chętnie odwiedzamy stolicę Węgier
– Budapeszt – a będąc tam, trudno odmówić sobie przyjemności skorzystania z
leczniczych basenów na wyspie Św. Małgorzaty czy z łaźni Rác
Fürdő, która powstała w XVI wieku, a obecnie też jest czynna, są tam termy z
wodą wysoko zmineralizowaną o temperaturze od 28 do 38 st. C. W niemieckim
kąpielisku termalno - solankowym Saarow Therme znajdują się podwodne gejzery,
grzybek do masażu wyposażony w kanał nurtowy, siedziska do masażu.
Nasz kraj posiada bardzo cenne i mające wielkie walory lecznicze
kurorty, dysponujące nowoczesną bazą balneologiczną. Najcenniejsze
są kąpiele w naturalnych wodach
mineralnych, jest to leczenie bodźcowe, które polega na uzyskiwaniu ogólnego
przestrojenia i uodpornieniu organizmu. Nie zapominajmy więc, że „bąbelki” w
wodzie i jej słony smak czy siarczany zapach, to wielka chemia i masaż, a
skromnymi środkami wyrazu uzyskuje się z łatwością widoczne efekty. Gdy byłam w
Ciechocinku - jednym z naszych najpiękniejszych kurortów – nie zapomniałam o
konieczności odpoczynku po każdej takiej kąpieli. Skorzystałam z kąpieli
solankowych, a przy okazji spacerowałam pod unikalnymi tężniami solnymi w celu
obniżenia ciśnienia krwi, inhalując swoje drogi oddechowe drobinami wody z
solą, co stanowiło inny rodzaj „kąpieli” i wpłynęło na odmłodzenie mojej skóry
i poprawę kondycji. Aż przyjemnie teraz spojrzeć w lustro.
A teraz – nad Morze Martwe! Jest
to najniżej położone (400 m.p.p.m.) miejsce na kuli ziemskiej. Jest tam sławne na całym świecie błoto bogate
w minerały, i źródła lecznicze oraz wspaniałe powietrze ma unikalne walory
leczące i uzdrawiające. Archeolodzy odkryli pozostałości po starożytnych
wytwórniach kosmetyków z czasów Kleopatry
będącej synonimem piękności, która korzystała z tego miejsca. Obecnie
przyjeżdżają tu ogromne ilości turystów z całego świata, tym bardziej, że
istnieją tu również niebywałe, całoroczne możliwości zwiedzania zabytków i
niezwykłości przyrody. Niespotykanie wysoki (30%) stopień zasolenia wody
powoduje efekt ciężkości wody, w której nie można pływać ale można bez wysiłku
leżeć na powierzchni wody.
A cóż robić, gdy nie można wyjechać ani w podróż egzotyczną ani do kurortu – choćby ze względów rodzinnych czy finansowych? Bardzo polecam kąpiele w domu - lecznicze, uspokajające i łagodzące – oczywiście po zasięgnięciu opinii lekarza. Kąpiel w otrębach pszennych, w odwarze kory dębowej, z dodatkiem krochmalu a nawet kąpiele solankowe... wybór jest ogromny. Domowa kuracja z koncentratu czarnego błota mineralnego i z soli z Morza Martwego może dać niezwykłe efekty, jeśli masz Czytelniczko bujną wyobraźnię i w trakcie domowej kąpieli przeniesiesz się myślami do błotnego jeziorka znad Morza Martwego. Metoda wizualizacji - w czym bardzo pomocne mogą być nasze fotografie – jest godna polecenia także tym osobom, które ze względów zdrowotnych nie mogą skorzystać z leczniczych kąpieli, gdyż ostre stany chorobowe wykluczają balneologię...
A cóż robić, gdy nie można wyjechać ani w podróż egzotyczną ani do kurortu – choćby ze względów rodzinnych czy finansowych? Bardzo polecam kąpiele w domu - lecznicze, uspokajające i łagodzące – oczywiście po zasięgnięciu opinii lekarza. Kąpiel w otrębach pszennych, w odwarze kory dębowej, z dodatkiem krochmalu a nawet kąpiele solankowe... wybór jest ogromny. Domowa kuracja z koncentratu czarnego błota mineralnego i z soli z Morza Martwego może dać niezwykłe efekty, jeśli masz Czytelniczko bujną wyobraźnię i w trakcie domowej kąpieli przeniesiesz się myślami do błotnego jeziorka znad Morza Martwego. Metoda wizualizacji - w czym bardzo pomocne mogą być nasze fotografie – jest godna polecenia także tym osobom, które ze względów zdrowotnych nie mogą skorzystać z leczniczych kąpieli, gdyż ostre stany chorobowe wykluczają balneologię...
Polecam więc wszystkim – korzystajmy z
wodnych i błotnych kąpieli leczniczych, kosmetycznych,
odprężających, w Polsce, za granicą i w domu. Zanurzajmy się też w naszych
promiennych marzeniach – to poprawia nastrój i bardzo rozwija wyobraźnię. Życzę
Państwu pięknych, pełnych kąpieli wakacji!
Iwona Jędruch
Iwona Jędruch
CIAŁO...
(M&S nr 6)
Kult ciała, czy kult ducha? Oto
pytanie, które zadaje sobie ludzkość właściwie od początku istnienia. Zarówno
moda, jak i prądy filozoficzno – estetyczne, panujące w którejkolwiek epoce,
decydują o tym, na której z tych tendencji koncentruje się zarówno uwaga
społeczeństw, jak też ich poszczególnych przedstawicieli. Nieważne, czy
zamieszkują oni Europę, czy egzotyczne kontynenty, pochodzą ze środowisk
naukowych, czy z klasy średniej, należą do elit politycznych, są robotnikami, mieszkańcami miast, wsi, a
nawet dżungli...
Na ogół wszyscy ludzie chcą być widoczni, modni,
czyli trendy, jak się teraz mówi.
Ze względu na to, że łatwiej zwrócić na siebie uwagę
– cóż - tym, co widoczne, niż głębinami ducha, częściej koncentrujemy się na
zewnętrzności: sposobie ubierania się
i kształtowaniu własnego ciała, jako, że
są to najskuteczniejsze sposoby szybkiego wyeksponowania własnej
osoby. Jakkolwiek – dysponując odpowiednimi środkami – można z łatwością
podporządkować się aktualnie panującej modzie w zakresie ubioru i makijażu, to
wymodelowanie ciała zgodnie z obowiązującymi kanonami piękna wydaje się być
zadaniem znacznie trudniejszym, że nie powiem – karkołomnym w niektórych
przypadkach. Dlaczego?
Otóż
w czasach Rubensa kobiety o obfitych, pełnych kształtach stanowiły przedmiot
pożądania i zachwytu. Dzisiaj odwrotnie: od około dwudziestu lat, a więc od
czasów pojawienia się Twiggy – modelki o szczupłej, wręcz chłopięcej figurze,
wszystkie panie zobowiązane są do „noszenia” takiej właśnie figury, zaś ci
panowie, którzy chcą uchodzić za ponętnych i przystojnych, nie mogą sobie
pozwolić na posiadanie nawet grama tłuszczu, a w zamian za to powinni wyrzeźbić
swoje ciało i „owinąć” je rozbudowaną
tkanką mięśniową – poprzez bezlitosne ćwiczenia na siłowni, często wspierane
tak zwanym „koksem”. A więc przymus kształtowania własnego ciała skłania do
działań bliskich torturom, jednakże robi się to nie dla siebie, lecz dla oczu
innych ludzi – tak, jak by ulica, a może i cały świat był wybiegiem, na którym
musimy w świetle reflektorów zaprezentować swoją optymalną wersję. A
wszystko po to, aby otrzymać od innych
dobrą ocenę – najczęściej w celu poprawy własnego wizerunku i lepszej samooceny
. To zadziwiające, jak często spotyka się osoby obdarzone przez naturę mnóstwem
walorów zarówno fizycznych, jak też osobowościowych i intelektualnych, co
jednakże nie ma żadnego wpływu na kształtowanie się ich samooceny, gdyż wszelkie dodatnie uwagi, czy pochwały na swój
temat, uważają za osądy grzecznościowe lub wręcz obłudne. Cóż, nie jesteśmy
dobrzy dla siebie...
Stosunek
do własnej zewnętrzności bywa krańcowo różny: jak już napisano, przyjmuje
postać nadmiernej dbałości o własny wizerunek zewnętrzny - to narcyzm, polegający
na „niezauważaniu” własnej jaźni, przy równoczesnej koncentracji uwagi na swoim
obrazie zewnętrznym.
Druga skrajność – to bolesna koncentracja
uwagi na swoim wnętrzu, przy
równoczesnym – niemal demonstracyjnie manifestowanym lekceważeniu stanu
własnego ciała i wyglądu zewnętrznego. Osoby takie ubierają się w „cokolwiek”,
akcentując konieczność osiągnięcia jak największej wygody, eksponując często
niedostatki figury z pominięciem podkreślenia walorów, czeszą się też
„jakkolwiek”, a także nie stosują żadnych korekt makijażem. W efekcie ich obraz
zewnętrzny stanowi smutne przerysowanie w drugą stronę, w porównaniu z typem
opisanym wcześniej. W zamian za to (o ile może być coś w zamian) następuje
pełna koncentracja uwagi na rozwoju intelektu, duchowości, wybranego hobby itp.
Oczywiście nie chodzi tu o krytykę rozwoju wewnętrznego - byłoby to absurdalne
– lecz o wykazanie przerysowań, czy niekiedy braku proporcji w działaniach dla
siebie.
Warto
też uświadomić sobie, czy się chce być podziwianym, czy kochanym?
Tymczasem, bez posiadania umiejętności
kochania samego siebie, nie posiada się potencjału na darzenie miłością innych ludzi, począwszy od
tych najbliższych... Wtedy podejmowane są działania zastępcze: nadmierna
troskliwość o zdrowie innych czy ich bezpieczeństwo, o edukację dzieci z
wielkim nakładem kosztów i czasu, o utrzymanie nieskazitelnego porządku i
idealnego stanu ich garderoby, w sumie, ma to cechy zbyt dużej ingerencji w
życie bliskich, co samo w sobie jest źródłem konfliktów. Cała uwaga
podejmującego takie działania - najczęściej w sposób niezupełnie uświadomiony -
skierowana jest na zewnątrz, przy
pomijaniu własnych potrzeb, co oczywiście także jest objawem niskiej
samooceny. Osoby takie nieraz przez całe dziesięciolecia zapominają o sobie –
zarówno o image’u, jak też o potrzebach rozwoju wewnętrznego. Po latach
zaniedbywania siebie samego następuje zazwyczaj bunt skierowany przeciwko
otoczeniu, co bywa niezrozumiałe dla najbliższych, nie uświadamiających sobie
istnienia tego problemu, gdyż był on przecież ukryty przed wszystkimi,
zalegając w podświadomości. Na domiar złego otoczenie czuje się wtedy
niesłusznie zaatakowane i ironicznie patrzy na „objawy” delikwenta, co nakręca
spiralę jego poczucia krzywdy.
Prawda
jest taka, że buntownik nie zdaje sobie najczęściej sprawy, że sam jest
winowajcą takiej sytuacji. Jego odreagowanie bywa na ogół nieadekwatne i nie
rozwiązujące problemu: aby dogonić życie, organizuje sobie nadmiar intymnych
przygód, pojawia się styl życia , który był dobry dwadzieścia lat wcześniej,
wybucha obsesyjna dbałość o opaleniznę, nawilżenie skóry, ostatek oszczędności
inwestuje w niepotrzebne operacje plastyczne... W skrajnych przypadkach
dochodzi do rozwodu, rozstania się z dotychczasowym zawodem, zmiany koncepcji
filozofii życiowej, czy też rozpoczęcia na nowo procesów edukacji w całkowicie
odmiennym kierunku. Taką sytuację można przegrać albo wygrać.
Chcąc
rozwijać się, prowadzić pracę nad sobą w sposób celowy, perspektywiczny i
sensownie (wreszcie) spożytkować własny, niepowtarzalny potencjał, należy wsłuchać się i dać
zaistnieć swoim motywacjom, talentom, powołaniom, czasem nawet
zachciankom. Niesterowane „ręcznie”, ani z zewnątrz własne potrzeby i
działania odnajdują – okazuje się, że
jest to proste i możliwe – własną wewnętrzną prawdę. Sprzyja to zazwyczaj
podejmowaniu harmonijnych działań, służących zarówno ciału, psychice, jak też
rozwojowi wyższych pięter osobowości. Poprawiają się też relacje międzyludzkie.
Trzeba
jednak powiedzieć, że byłoby lepiej, aby taki rozwój prowadzący do dobrej, życzliwej
samooceny był możliwy już w czasach młodości, bez konieczności płacenia
zawyżonej ceny, którą bywa przejście dramatu życiowego, czy wielu lat
spędzonych w sposób chaotyczny i nieproduktywny, bez kontaktu z własnym
wnętrzem.
Aby
osiągnąć harmonię przeżyć, twórczą samorealizację i zadowolenie z siebie,
należy dążyć więc do wszechstronnego rozwoju: ćwiczenia rozwijające ciało bez
stosowania samoudręczenia ułatwią utrzymywanie dobrego stanu zdrowia i
samopoczucia, a pełne sympatii, uważne
spojrzenie na własny wygląd,
ułatwi osiągnięcie dobrego wyglądu przez
podkreślenie zalet figury przez makijaż i ubranie, ale nie ściśle według
obowiązującego programu, lecz uwzględniając własne gusty i indywidualność.
Działania takie wyzwalają zazwyczaj najskuteczniejszy środek upiększający,
jakim jest uśmiech na twarzy i zadowolenie z siebie.
Droga
czytelniczko, miły czytelniku! Jeżeli wygospodarujesz trochę czasu
przeznaczonego na rozwój i przyjemności intelektualne,a także sporadyczny kontakt ze
sztuką – taką, którą lubisz – pomoże ci to osiągnąć większą bystrość myślenia i
mniej konwencjonalne postrzeganie świata i siebie. Po pewnym czasie zauważysz,
że coraz częściej osiągasz spokój i lubisz siebie coraz bardziej takim, jakim
jesteś. Inni też stali się jakby lepsi, życzliwsi, uśmiechają się...Wiosenny
czas, w którym teraz żyjemy, budząca się do życia przyroda, dłuższy dzień,
wszystko to sprzyja osiąganiu harmonii życia. A więc do dzieła...
Iwona Jędruch
Twarzą w twarz (M&S nr 6)
Ze Zbigniewem Kocikiem Prezesem
Stow. „Poznaj Samego Siebie” w Łodzi, wykładowcą i dyrektorem Międzynarodowego Studium Dziennikarskiego i
Studium Psychotronicznego, trenerem i szkoleniowcem – z doświadczeniem w pracy
w reklamie, show-biznesie, filmie rozmawia Iwona Jędruch
IJ: Występujesz w
różnych rolach...
ZK: Wśród wielu innych – fizjonomika, mowa ciała, śmiechoterapia, to
moje najważniejsze specjalności. Nasza osobowość jest też złożoną całością, w której można wskazać pewne
tendencje. Działamy na poziomie beps (bioenergopsychospołeczbym). Prof. Janusz
Reykowski mówi o funkcjach mechanizmów
regulacyjnych. Pokazujemy różne twarze.
IJ: Kiedy
i gdzie rozpoczęła się twoja przygoda z fizjonomiką i co to takiego?
ZK: W
1992 r. w trakcie podróży do Paryża na Międzynarodowe Targi Mody damskiej i męskiej: Pret-a-porter i Fehm
wpadłem na taki pomysł. Fizjonomika, to interdyscyplinarna dziedzina wiedzy,
która poddaje analizie i interpretacji elementy portretu człowieka. W ujęciu
statycznym i dynamicznym określa cechy temperamentu, charakter, diagnozuje
osobowość. Wskazuje na zagrożenia zdrowia, a nawet życia, podaje sposoby
dokonywania wartościowych – z punktu widzenia jednostki – zmian.
TWARZ W MASCE I BEZ MASKI
IJ: A więc rozpoczynamy rozmowę, nasz kontakt jest
bezpośredni, wymieniamy spojrzenia. Widzimy maskę czy twarz rozmówcy?
ZK: Obecna w kulturze europejskiej metafora
„maski” ma swoje źródło w starożytności. Grecka „persona” (osoba), to maska
aktora antycznego. Wybór maski w tragedii greckiej wyraziście określał cechy
osobowości jej bohatera. Jeśli przyjmiemy, że nasze życie społeczne, to
prezentacje sceniczne, a my sami jesteśmy aktorami (społecznej sceny życia), to
„gra”, jaka przypada nam w udziale oraz spełniane „role”, są zwykle zależne od
sytuacji, w których „praktykujemy codzienność”. Wizerunek maski zakłada
niezmienność, fasadę. Człowiek ją uosabiający to monolit, bohater „bez
pęknięć”.
Twarz odsłania emocje. Wydobywa tożsamość.
„Autentyczne JA” odkrywa skomplikowaną strukturę ludzkiej osobowości. Wyraz
twarzy, jej mimika – zależnie od sytuacji spotkania (gdzie? w jakim celu? z
kim? z jakim nastawieniem i potrzebami? kiedy? w jakim otoczeniu?) – ujawniają
fragmenty złożonej prawdy o naszej psychice.
Maska jest statyczna, a twarz
dynamiczna. Nie uczestniczymy w balu maskowym! Odgrywane przez nas role mają
swoją dramaturgię. Towarzyszy temu napięcie, wahania, zmienność nastrojów, a
czasem potrzeba dystansu. Skrywanie twarzy za maską dokumentuje, podobnie jak
fotografia (np. portret), uchwycony w przedziale czasu zapis „efektu
scenicznego”. Świadomego bądź nieuświadomionego. Znaczącego aktualnie, w chwili
portretowania – co ze spontanicznością i naturalnością nie musi mieć wiele
wspólnego.
IJ: Odpowiednio do odgrywanej roli maska
jest społeczna: kostiumowa, językowa, ideologiczna, mówi o prestiżu, pozycji
społecznej. Zrzucenie maski mówi symbolicznie o odkryciu własnego wnętrza, jak
zdjęcie okularów może sugerować potrzebę szczerości?
ZK: „Zamaskowanie” to kulturowa
konieczność. Żyjemy w świecie norm, reguł, kodeksów i wartości. Taki świat
zaakceptowaliśmy i choć czasem z pewnymi oporami, uznajemy za „swój”.
Średniowieczny rycerz odsłaniający przyłbicę na polu walki liczył się z
narażeniem życia. Współcześnie ryzykujemy brakiem akceptacji, utratą pracy,
zaufania, izolowaniem, ośmieszeniem, własnym prestiżem. Twarz reprezentuje
znaczące w danej sytuacji cechy człowieka. Podobnie symbolika ubioru
równocześnie odkrywa i utajnia prawdę o nas. Podążanie za trendami mody, dostosowanie się do aktualnie
obowiązujących tendencji, wyraża nasze
potrzeby i przypisuje do grupy, ogranicza ryzyko społeczne. Wydobycie
„prawdziwego obrazu człowieka” spod przyjętej czy narzuconej maski, to cel fizjonomiki.
Możliwość dekodowania ludzkiej twarzy zawarł w sentencji ze „Sztuki kochania”
Owidiusz: ”Często milcząca twarz ma głos i słowa” . Skomplikowanie tego procesu
wyraża różnorodność symbolicznych znaczeń twarzy: słońce, księżyc, ogród,
prawda, maska, piękno, serce, rozum, moc, opieka, bóstwo (dwie twarze
italskiego boga Janusa, cztery strony świata oblicza Światowida).
FIZJONOMIKA
IJ: Fizjonomiką zajmujesz się od ponad dwunastu
lat, prowadzisz wykłady, szkolenia.
efektem są liczne (ok. 1500) ekspertyzy i analizy twarzy. Co więc jest
przedmiotem twoich badań?
ZK: Odkrywając „wizytówkę ducha” w ramach
realizowanego przeze mnie programu autorskiego, poddaję analizie i
interpretacji elementy portretu człowieka. Aby nie „stracić twarzy” diagnozę
opieram na ujęciu statycznym (utrwalony wizerunek twarzy) oraz dynamicznym
(ewolucja twarzy, ekspresja twarzy). Obszar tej dziedziny wiedzy obejmuje m.
in. antropologię, etnologię, kosmetologię, morfopsychologię, medycynę, psychologię,
diagnostykę orientalną, komunikację niewerbalną. Poza rozpoznaniem
wyróżniających cech osobowości danego człowieka
zyskujemy dzięki fizjonomice znajomość jego kondycji psychofizycznej,
stanów emocjonalnych, zachodzących przemian charakterologicznych, czy zagrożeń
zdrowia. Znajomość fizjonomiki pozwala na błyskawiczne i bezinwazyjne
zbudowania portretu człowieka. Korzystać mogą z niej negocjatorzy, politycy czy
kadrowcy oceniający kwalifikacje pracowników. Jest przydatna w sytuacjach
zawodowych, partnerskich i towarzyskich. Korekta twarzy te relacje usprawnia.
KOREKTA TWARZY
IJ: Czemu służy i co wyraża
korekta twarzy?
ZK: Twarz, zwielokrotniona i
upubliczniona, w dobie cywilizacji obrazkowej, wzmacnia swoją rolę. Dostępne
środki i sposoby dokonywania korekty twarzy, to zwłaszcza fizykoterapia,
elektroliza, krioterapia, jontoforeza, naświetlanie, są czasochłonne. Poprawę
samopoczucia zapewniają odpowiednio dobrane podkłady pudrowe. Twarz staje się
ponownie atrakcyjna za sprawą kamuflażu. Czasem wystarcza zmiana diety. Skóra
twarzy zyskuje ponowny blask i elastyczność, kiedy eliminujemy z potraw nadmiar
tłuszczu, cukrów i soli. Korzystny bywa masaż. Nieodzowne niekiedy stają się operacje tkanek
miękkich twarzy. Blizny znikają po 2 – 3 tygodniach, a twarz zyskuje na
walorach autoprezentacji.
Ułożenie i kolorystyka
włosów służy transformacji oblicza. U
brunetów np. obserwujemy większą odporność fizyczną i adaptacyjne zdolności
biologiczne. Skrócenie włosów przydaje dynamiki osobowości, mocniej osadza w
sferze codzienności. Twarz owalna wymaga uczesania, które ją zaokrągli
(puszyste boki twarzy, fryzura z lokami).
Piękny, zharmonizowany
wygląd twarzy przydaje szansy na sukces zawodowy i prywatny. Wspiera poczucie
własnej wartości i pozytywne związki z otoczeniem. Doskonałość zewnętrzna
przybliża do ideału. Budzi pożądanie i powszechny zachwyt. Lokuje w panteonie
gwiazd. Otwiera drogi kariery, gwarantując przychylność mediów i społeczny
aplauz. Kiedy działania kształtowania własnego wizerunku są świadome i celowe,
a dodatkowo powiązane z rozwojem osobistym, gwiazdy świecą wzmocnionym
blaskiem.
CZYTANIE Z TWARZY
IJ: „Idealna twarz” – harmonizująca wnętrze i zewnętrzność człowieka,
jest bez wątpienia obiektem pożądania. Ideały nie są powszechne, ani łatwo
dostępne. Ludzkie twarze są różne – nie zawsze atrakcyjne, nie zawsze
„czytelne”. Co odczytujesz z twarzy?
ZK: Tzw. „błyskawiczna analiza
portretu” polega na oglądzie głównych elementów twarzy. Odczytujemy proporcje
górnej (nadświadomej) – biegnącej od linii brwi do linii włosów – części
twarzy. Konfrontujemy jej wielkość
ze strefą środkową (obszar receptorów zmysłów, który wskazuje na osadzenie w
teraźniejszości) – od linii brwi do linii ust. Porównujemy z dolną częścią
twarzy (strefa decyzji i podświadomości) – idąca od linii ust do podbródka. Dla
przykładu dominacja górnej strefy, przy pomniejszonej wielkości i „wycofaniu”
dolnej części twarzy może wskazywać na aktywność intelektualną czy rozwój
duchowy, a osłabioną decyzyjność i poddawanie się wpływom. Linia brwi z kolei
mówi o potencjale energetycznym człowieka. Przerzedzone brwi, zarysowane wąską
linią, krótkie, wskazują na osłabienie naszych sił witalnych i kondycji
biofizycznej. Podobnie, jak przyspieszony proces łysienia. Długość włosów i ich
ułożenie informują o aktywności i porządkowaniu życia. Krótka fryzura z
precyzyjnie wydzielonym przedziałkiem określa potrzebę aktywności i
systematyzowania spraw życiowych. Głębiej osadzone oczy mogą dowodzić dystansu
do świata zewnętrznego i być rezultatem trudnych życiowych sytuacji, cierpień,
czy utraty zaufania do bliskiej osoby. Silniej wysunięty nos, zwłaszcza, gdy
towarzyszy tej cesze mocno eksponowany podbródek, akcentuje aktywne działanie i
stanowczość decyzji. Dominująca w układzie ust dolna warga identyfikuje
przekonanie o własnych wartościach, dookreśla zmysłowość, bywa wyrazem pychy.
Umiejętność błyskawicznej
analizy portretu wymaga solidnego treningu i sztuki powiązania pojedynczych
cech w spójną całość. Przynosi efekty – poznajemy to, co skrywane, wychwytujemy
podstawowe cechy charakteru i kondycji człowieka, bez ingerencji w jego
psychikę. Uzyskana tą drogą wiedza przekłada się na bardziej sprawną i
skuteczną komunikację. Budowanie dialogu w miejsce „sztywnej” i krytycznej
rozmowy. Łatwiej o wzajemne porozumienie i akceptację.
RZEŹBIĆ TWARZ
IJ: Twarz reaguje na treść
rozmowy. Pod wpływem emocji twarz bardziej się uplastycznia. Nawet „kamienna twarz
pokerzysty” daje sygnały poprzez spojrzenie. Czy twarz ma swoją historię? Jak
ewoluuje twarz w czasie?
ZK: Ewolucję rzeźby twarzy w czasie bada
morfopsychologia. Sami jesteśmy budowniczymi tej rzeźby. Nasze reakcje mimiczne
wypracowują i utrwalają ruchy siedemnastu mięśni twarzy. Osoba samotna,
zniechęcona do życia, przygnębiona, smutna, utrwala obraz twarzy z osłabionym
napięciem mięśni, opuszczonymi kącikami ust. Kiedy negatywna sytuacja utrzymuje
się w dłuższym okresie czasu, to i zewnętrzne kąty oczu obniżają swoje
położenie, brwi także układają się ukośnie do dołu. Tymczasem zmiana sytuacji,
przeobrażenie nastawienia na pozytywne, odnalezienie radości życia, rozpogadza
nasze oblicze, retuszuje niekorzystne efekty, pobudza napięcie mięśni i modyfikuje
twarz.
Otwartość twarzy, jej
elastyczność – cechy dylatacji – są
charakterystyczne dla okresu dzieciństwa. W okresie młodzieńczym zarys twarzy
zbliża się do prostokątnego. Aerodynamiczne wysunięcie powierzchni czaszki
przed linię uszu, wysunięty z ramy twarzy profil, eksponowane receptory –
odzwierciedlają aktywność psychofizyczną w tym okresie życia. Dalej twarz
kreuje nasze doświadczenia i relacje z otoczeniem, czas i przestrzeń. Portrety
z albumu rodzinnego, wykonane na przestrzeni lat, potwierdzają transformacje
osobowości. Wystarczy spojrzeć na własne fotografie, aby metamorfozy stały się
czytelne.
IJ: Asymetria psuje obraz twarzy?
ZK: Dysharmonia zaburza równowagę. Zwłaszcza,
kiedy defekty urody są wyraziste, utrudniają nawiązywanie bliższych relacji.
Natomiast nieznaczne różnice w osadzeniu oczu, czy kształcie brwi, nie rażą
dysfunkcyjnością. To dodatkowy akcent w twarzy – skupia uwagę i pobudza do
reakcji, nie pozostawia obojętnym. Usposabia towarzysko.
IJ: Znajomość zasad fizjonomiki – jeśli się je
posiada - bez wątpienia wykorzystać można do praktycznych celów.
ZK: Wydaje
się, że rozpoznawanie kłamstwa i umiejętność prowadzenia negocjacji, to – wśród
wielu innych zagadnień – najatrakcyjniejsze, najbardziej spektakularne obszary
działania, w których znajomość fizjonomiki wydaje się być nieodzowna. Złożoność problematyki
wskazywałaby na konieczność ujęcia tych zagadnień oddzielnie. Na zakończenie
zachęcam wszystkich do „studiowania”
twarzy ludzkich i własnej.
Dziękuję za udzielenie wywiadu z twarzą i o twarzy.
Ze Zbigniewem Kocikiem rozmawiała Iwona
Jędruch